13 Wileński Batalion Strzelców "Rysiów"

Szukaj

Wirkowski Kazimierz

Stopień kpr.
Nazwisko Wirkowski
Imię Kazimierz
Rocznik i Nr. Ew. 1914/130
Przydział 3K.
Nr. Krzyża Monte Cassino 16090
Miejsce urodzenia Miakczyły pow. Wilejka - Wilno
Data urodzenia 04.03.1914
Data śmierci 15.09.1994
Miejsce śmierci Brzeg Dolny
Cmentarz Komunalny Wołów
Położenie grobu Sektor G1, Nr rzędu 5, Nr grobu 44
Odznaczenia Krzyż Walecznych (102/45), Medal Wojska (59/46), Gwiazda za Wojnę (203/45), Gwiazda Italii (203/45), The War Medal (116/46), Defence Medal (17/47 5KDP), M.C. (33/45)
Uwagi st.strz. - lista Krzyży M.C.

Serdeczne podziękowania dla Pana Zygmunta Wirkowskiego za udostępnienie zdjęć i dokumentów swojego Ojca.

kpr. Wirkowski Kazimierz, 1914/130/III, 3K, 64/44-141/44, Nr 263 - 5KDP, Ranny 17.V.44 w walkach pod m. Cassino (Włochy). Rozk. 13 B.S. Nr 118/44.

Wirkowski Kazimierz - Archiwum zdjęć

Wirkowski Kazimierz - Dokumenty

Źródło: http://www.pierwszyzbrzegu.pl/historia/ziemia-woowska/380-andersowiec-kazimierz-wirkowski-wolow.html

Z Kresów przez Monte Cassino do Wołowa

zapomniana historia 01Historia. Anders, Sikorski, Fieldorf, Rydz-Śmigły, czy nawet Kuraś – ich nazwiska utożsamiane są z bohaterstwem, a oni sami otoczeni są celebrą, graniczącą z kultem. Kto jednak pamięta o zwykłych bohaterach, którzy krwawili za ojczyznę? Ich nazwiska giną w odmętach zapomnienia, a ich historie pamiętają jedynie najbliżsi. Oto jedna z takich historii. Jej bohaterem jest Kazimierz Wirkowski.

Niepozorny domek jednorodzinny stoi przy drodze wyjazdowej z Wołowa. W drzwiach wita mnie Zygmunt Wirkowski i prowadzi do pokoju z kominkiem, w którym wesoło trzaskają płomienie. Sadza przy stole i od razu przechodzi do rzeczy - wyciąga kopie dokumentów, album ze zdjęciami.

Rozglądam się dyskretnie po pokoju. Wzrok przykuwają ramki na ścianie obok kominka, pod jedną z nich wiszą medale. Należały do zmarłego w 1994 roku ojca pana Zygmunta, Kazimierza, więźnia radzieckiego łagru, żołnierza armii Andersa, a po wojnie mieszkańca Wołowa i Brzegu Dolnego. Z jego synem spotykam się, żeby poznać historię bohatera, o którym mało kto w obu miastach pamięta.

zapomniana historia 03

Z łagru do Armii Andersa

Opowieść o panu Kazimierzu, rocznik 1914, zaczyna się w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Wirkowski jest starszym strzelcem Korpusu Ochrony Pogranicza, batalionu „Budsław”, który wchodzi w skład Pułku „Wilejka”. Został właśnie powołany z rezerwy. Kiedy we wrześniu Armia Czerwona przekracza wschodnią granicę, pułk Wirkowskiego bierze udział w walkach z komunistycznym agresorem.
- Tato opowiadał, że już 15 września wiedzieli, że Brześć jest bombardowany - wspomina pan Zygmunt. - W zasadzie to była pełna dezorganizacja. Nikt się tego nie spodziewał. Dowództwo nie bardzo wiedziało, co robić. Po krótkich walkach Wirkowski ze swym oddziałem dostaje się 18 września do niewoli. Trafia do obozu jenieckiego, stamtąd do łagru, skąd w czerwcu 1940 roku zostaje wywieziony do obozu pracy, a tam skierowany do kopalni rudy żelaza w Krzywym Rogu.

- Praca była ciężka, niewolnicza - opowiada jego syn. - Głód i popychanie bagnetami były na porządku dziennym.

Szczegóły pan Zygmunt musi dopełniać sobie sam wiedzą zaczerpnięta z publikacji historycznych. - Tato raczej nie chciał o tym opowiadać, a ja mało wtedy wiedziałem, żeby dopytywać - mówi.

We wrześniu 1941r. Wirkowski zostaje wypuszczony, wsadzony do pociągu i wysłany do tworzącej się Armii gen. Władysława Andersa. Zostaje wcielony do formującej się w Tatiszczewie 5. Wileńskiej Dywizji Piechoty. Zaczyna szkolenie.

- Warunki były bardzo ciężkie, głód niesamowity, choroby, duża śmiertelność - opisuje warunki pan Zygmunt. - Tacie udało się nie zachorować.

W sierpniu 1942 roku Armia Andersa ewakuuje się do Iranu. Bohater tej opowieści z 5. Dywizją przepływa Morze Kaspijskie i ląduje w Iranie, a stamtąd trafia do Iraku, gdzie rozpoczyna się reorganizacja jednostki. Odziały Dywizji Wileńskiej wchodzą w skład 5. Kresowej Dywizji Piechoty, a Wirkowski otrzymuje przydział do 3 kompanii 13 batalionu strzelców „Rysiów” 5. Wileńskiej Brygady Piechoty

Krwawe wzgórza słonecznej Italii

Pierwsze walki z Niemcami kompania Wirkowskiego toczy w lutym 1944 roku nad rzeką Sangro w południowych Włoszech. Ale najcięższa próba jest dopiero przed nimi. Pod koniec kwietnia 5.KDP zostaje skierowana pod Monte Cassino. W nocy z 11 na 12 maja oddziały polskie rozpoczynają natarcie w ramach operacji „Diadem“.

Batalion pana Kazimierza rusza w pierwszym rzucie. Ich zadanie to opanowanie wzgórza „Widmo”, a następnie uderzenie na wzgórze oznaczone nr 575. Po pięciu godzinach walk „Widmo” zostaje zdobyte, ale natarcie batalionu Wirkowskiego na wzgórze S. Angelo załamuje się. Niemcy rozpoczynają kontratak, straty rosną a łączność między oddziałami zostaje zerwana.

Polacy wycofują się ze wzgórza, a w kolejnych uderzeniach niemieckich ponoszą znaczne straty osobowe. Dowództwo podejmuje decyzję o przerwaniu natarcia i przegrupowaniu sił. Podczas następnego natarcia batalion Wirkowskiego pozostaje w odwodzie, a on sam z raną postrzałową lewej dłoni trafia do polowego szpitala.

zapomniana historia 04

Za walkę, za męstwo

Walki o Monte Cassino trwały prawie do końca maja i zakończyły się sukcesem polskich oddziałów. Już w lipcu 5. KDP brała udział w bitwie o Ankonę. Batalion Wirkowskiego obsadza wzgórza na północ od San Stefan i stamtąd wraz z 15. Wileńskim Batalionem Strzelców rozpoczyna zakończone sukcesem natarcie na Monte delia Crescia. Do zakończenia działań wojennych Wirkowski bierze udział w walkach w Apeninie Emiliańskim i w ostatniej bitwie Kresowej Dywizji o Bolonię.

Za swoją postawę na polu walki zostaje odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych i Gwiazdą Italii. Teraz część medali zdobi ścianę w domu jego syna. Być może wkrótce dołączą do nich ordery przyznane przez Brytyjczyków. Pan Zygmunt stara się o ich wydanie, bo wracając do Polski tato zabrał tylko wojskowe berety.

Pan Zygmunt o ojcu opowiada z dumą. Odkłada dokumenty i sięga po album ze zdjęciami. Starych fotografii nie ma dużo. Ze zdjęcia z podpisem Londyn 1946 spogląda młody poważny żołnierz o smutnych oczach, które widziały zbyt wiele.

zapomniana historia 02

- Tu tato w Rzymie. Był z delegacją Andersa na audiencji u papieża - wskazuje fotografię, na której piątka żołnierzy pozuje otoczona gołębiami. - To koledzy z Wileńszczyzny - wyjaśnia.

Nie kryje, że te pamiątki, fotografie, medale, kopie dokumentów z archiwów wojskowych są dla niego sposobem na poznanie tej strony ojca, o której jeszcze do niedawna nie wiedział za dużo.

- Interesuję się tym dopiero od kilku lat - mówi. - Zbieram informacje, przymierzam się do spisania historii taty.

Ocalić od zapomnienia

Zadanie ma niełatwe. - Niewiele opowiadał - stwierdza.

Kiedy w 1947 roku Wirkowski wrócił do Polski, jego życie wcale nie było łatwiejsze. Wileńszczyzna, z której pochodził, była teraz częścią ZSRR, a on został osiedlony na Ziemiach Odzyskanych. Do emerytury pracował w Rokicie, gdzie od początku był pod obserwacją i regularnie ciągany „na dywanik” do politruka.

Nękanie skończyło się w 1956 roku, ale nie oznaczało to bynajmniej, że Wirkowski może zaufać komunistycznej władzy. W końcu żołnierze Andersa wiedzieli, co stało się z więźniami obozów w Ostaszkowie, Kozielsku i Starobielsku, kto leży w masowych grobach w katyńskim lesie i kto odpowiada za tę zbrodnię. Mówienie o tym nawet w domowym zaciszu narażało na represje ze strony komunistycznego reżimu. Nigdy nie było wiadomo, kto słucha.

Kazimierz Wirkowski zmarł w 1994 roku, w wieku osiemdziesięciu lat i dziś mało kto w Wołowie o nim pamięta. Jego syn Zygmunt chce uchronić ojca przed zapomnieniem, choćby własnej rodziny. - Moje dzieci i wnuki niewiele o nim wiedzą - przyznaje.

Kibicuję mu w tych staraniach, zwłaszcza, że nabierają one szczególnego znaczenia, gdy przypominam sobie, jak obchodzono w tym roku rocznicę agresji ZSRR na Polskę. Brakowało oficjalnych uroczystości na miarę tych z 1 września, a telewizyjne dzienniki poświęciły więcej miejsca chińskiemu świętu środka jesieni niż tragicznym wydarzeniom z 17 września. Starania pana Zygmunta pozwalają mieć nadzieję, że historie zwykłych  bohaterów zachowają się choćby w indywidualnej pamięci.

Krzysztof Stelmarczyk